Film przedstawia stany egzystencjalne bohaterki, która przeżyła istną katastrofę, straciła dziecko i męża. Użyłem liczby mnogiej, ponieważ nie jest w jednolitym nastroju, jej emocje się mieszają, niektóre reakcje możemy brać za nieodpowiednie (np. śmiech gdy opowiada o wypadku chłopakowi). Co zresztą jest pokazane bardzo realistycznie, wiarygodnie. Mam wrażenie, że przez ten cały czas jest w szoku, nie dopuszcza tej informacji do siebie, zaczyna żyć od nowa - za wszelką cenę zapomnieć o swoim poprzednim życiu. Jednak wspomnienia, a także przedmioty poprzedniego życia nawiedzają ją bez przerwy.
Punktem kulminacyjnym jest spotkanie z kochanką zmarłego męża. Gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, uświadamia sobie naturalną ciągłość jej egzystencji, jej poprzednie życie jest związane nowym życiem, które ma dopiero nadejść. W ostatniej scenie, w której płacze przed lustrem, bohaterka wychodzi z dotychczas stwarzanej iluzji wyzwolenia. W momencie związania się z kochającym ją mężczyzna, staje się naprawdę wolna.
Bo ja wiem, czy ona naprawdę się stała wolna? Może to dla niej jakiś krok, ale czy rzeczywiście kochała tego Oliviera? Nie wiem.